Suwaczek z babyboom.pl

o nas, o mnie...

w mazurskiej krainie mieszkam od grudnia 2011 roku. przyjechałam tu z warszawy. oboje mieliśmy dość miasta. potrzebowaliśmy odpoczynku po pracowitym życiu... nie sądziłam, że tak pokocham ten skrawek polski...
jest piękny jak marzenie....


witam:)

moi mili....
od zawsze, czyli odkąd wiele lat temu założyłam bloga - nie używam dużych liter. ani w nazwach, ani w imionach czy nazwiskach. ci, co mnie znają od lat - wiedzą o tym. tych, z którymi się dopiero poznajemy - po prostu uprzedzam.
to nie brak szacunku, to sposób pisania:)

.....................
i jeszcze:
nie komentuję wpisów anonimowych, tylko je kasuję.
kultura nakazuje, żeby się przedstawić w jakiś sposób.
przecież nie jest trudno wpisać imię lub nick.

a to wy...

paczę na was.....

paczę na was.....

wtorek, 30 października 2012

skromniutko....

wszyscy się chwalą śniegiem, zaspami po pas a ja?
ja nie mam czym się chwalić, bo u mnie w ciągu dnia cieplutko jest.
ale wczoraj rano było tak....

to są świerki co rosną kilka metrów od domu....


wierzba japońska, jak ukwiecona.


tamaryszek...prawie kwitnący


tam gdzie nic nie widać jest las...


gdzie nie ma jeszcze słoneczka jest szron...


i zamarznięte oczko...


znowu szron...


a tu już, już prawie jest słońce....


i moja ulubiona róża. zakwitła dopiero niedawno, odbijała od zmarzniętych korzeni...

chciałabym, żeby zima na takich widokach skończyła się!
bo jak nie....to ja chcę przespać zimę!!!

piątek, 26 października 2012

bo to wioska, babciu jest...


  
z cyklu: warszawskie wspomnienia...
wiesz babciu, to wioska jest - powiedziała moje wnuczka, gdy wracałyśmy  z bazarku.

ponieważ nie bardzo wiedziałam czy  kończy ona wątek myślowy, czy wprost przeciwne, zainteresowałam się raczej umiarkowanie.

no jest - odpowiedziałam - przecież wiem dokąd się wyprowadziłaś.

a właściwie wiocha zabita dechami - kontynuowała - ale babciu, nie o mnie chodzi, tylko o ciebie, zobacz  co tu się dzieje!

 na tym twoim bazarku to mydło i powidło jest. 

jak w dzień targowy. i ten gwar!

 no, te panie na przykład. plotkują o jakiejś amelce z końca ulicy. 

no słyszysz sama " ta amelka spod 15 to trwałą sobie zrobiła i wygląda jak głupia" - zacytowało dziecko głośna zresztą rozmowę.

a ty sama przed chwilą sto dwadzieścia razy "dzień dobry" powiedziałaś. 

w każdej budce rozmawiałaś ze sprzedającymi. 

ja nie rozumiem, tu się wszyscy znają?

jak na wsi?
o, a ten facet w volksvagenie. trzyma blutówkę,  otwiera okno i woła:

"cześć zygmunt, co u ciebie? 

tak się ludzie w dużym mieście zachowują?

no i zobacz, babciu. 

jest tyle przejść dla pieszych a po ulicy łażą jak chcą. nie na darmo cała rodzina mówi, jak ktoś obok pasów przechodzi, to chodzi jak po tej twojej ulicy.


o słyszysz? "cześć agatka, jaki się mały chowa?" koleżanka jakaś? 

przecież ta co pyta to stara już jest a ta agatka to ze dwadzieścia pięć lat ma!
ja bym się wściekła, jakby ktoś tak za mną na ulicy wołał.
no a ta kobita? 
ciągnie wózek na zakupy i wcale nie patrzy komu po nogach przejedzie.
o widzisz? tego dzieciaka potrąciła co to sam biega i nie wiadomo gdzie matkę ma. 
to co ta matka? czy ona w ogóle gdzieś  jest? przecież tu pełno samochodów, a wiadomo, że dzieci nie myślą wcale. i nieszczęście gotowe.

a w ogóle to ja nie rozumiem dlaczego ci ludzie to wychodzą do sklepu jak na spacer. tu postoją, tam popatrzą, poplotkują....

i tak dziwnie się ruszają. nigdy nie wiadomo, czy ten za którym idziesz nie odwróci się i nie zacznie iść na ciebie. 

raz idzie do przodu, potem do tyłu, na boki, nie wiadomo po co. czy nie można chodzić normalnie?

w mojej wsi to jest w ogóle niedopuszczalne!

każdy załatwia co ma do załatwienia i nie ma sejmików - oznajmiła z godnością.

ja już w połowie jej monologu zaczęłam śmiać się aż za bardzo, a potem to już mnie zginało w pół i nie mogłam przestać.
dystyngowana dama przytrzymała mnie za łokieć i wysyczała teatralnym szeptem:
"babciuuuuu, ty się uspokój, bo ludzie na nas patrzą. i z czego ty się właściwie śmiejesz? bo ja w tej sytuacji nie widzę nic śmiesznego!
a potem to ja się gdzieś w polsce muszę wstydzić, że mieszkasz tu, gdzie mieszkasz.
bo to z twojego miasta pochodzą te wszystkie buce, co to ich nikt nie lubi.
a oni uważają, że im się wszystko należy i każdy powinien koło nich skakać.
i dlaczego właśnie ty musiałaś się tu urodzić?"



nie odpowiedziałam jej na to pytanie.

 moi przodkowie pochodzą z tego miasta. od wieków. nic nie poradzę na to, że tu się urodziłam, wychowałam i mieszkałam.



choć potem porozmawiałyśmy sobie nieco na ten temat.

i muszę przyznać jej rację: moje miasto to czasami jedna wielka, paskudna wiocha.

pełna brudu i ludzi, którym się wydaje, że skoro  tu mieszkają, to wolno im wszystko. ludzi, którym inni mieszkańcy przyglądają się z niedowierzaniem.

 coraz więcej takich ludzi  tu przyjeżdża.
i kształtują opinię o pozostałych.
oczywiście opinię jak najgorszą.

a bazarek? 

no cóż, jest sercem okolicznych starych osiedli.

ale niedługo już.

zamiast niego będzie szeroka ulica. biegnąca pod samymi oknami budujących się bloków. 
w których mieszkania kupią właśnie nowi, młodzi mieszkańcy mojej wsi.
mający pewność, że ich dzieci z dumą będę mogły powiedzieć, ze z tej właśnie wsi pochodzą.
wtedy to będzie prawda.
ale żadna nobilitacja.
nikt nie ma prawa czuć się lepszym od innych, bo się tu a nie gdzie indziej urodził.
pochodzenie nie świadczy o tym, jakim się jest człowiekiem.
mam tylko nadzieję, że dzieci będą o tym wiedziały.





wtorek, 23 października 2012

pierwsza taka wizyta...

ponieważ od jakiegoś już czasu, podczas palenia w piecu kopciło się niemiłosiernie, a my chcemy jeszcze trochę pożyć, zaczęło się polowanie na kominiarza. 
oj, niełatwe to zadanie, niełatwe...
wreszcie udało się zdobyć numer telefonu i pan kominiarz zgodził się przyjechać jeszcze dziś, bo pracuś mu powiedział, że jutro może być już za późno na czyszczenie komina....
bo się zatrujemy....
pan kominiarz, umorusany jak kominiarz przyjechał, poprosił o drabinę i wlazł na dach.


powiedział: "ale tu pozapychane. kula nie chce wejść do komina".

potem jak już dziura była duża, to czyścił jakimś ani bliżej, ani dalej mi nie znanym urządzeniem i głową kręcił...
no jak miał nie kręcić skoro komin nie był czyszczony dwa lata?
bo okazuje się, że poprzedni właściciel w zeszłym roku tylko podpisał, że komin był czyszczony a nie był.
pan kominiarz myślał, ze tu nikt nie mieszka i omijał nas szerokim łukiem.
a nasz sąsiad to sam sobie komin czyści.
odważnikiem na linie....
do niego kominiarz też nie chodzi.


elektryczka natychmiast weszła na dach skontrolować przebieg prac.


potem z góry popatrzyła na wściekającego się psa (ciągle mam o nim napisać i coś innego mi wpada).
i, usatysfakcjonowana pracą pana kominiarza oraz " no to ci pokazałam, kto jest górą, wściekły kundlu!",
zeszła na dół.


gapa też próbowała wejść, popatrzeć sobie się z góry...



nawet kawałek wlazła, ale pracuś powiedział "nie będę ganiał po dachu kulawego kota" i ściągnął ją na ziemię.
zupełnie nie wiem czemu, bo kulawego to chyba łatwiej złapać?


pan kominiarz zszedł, odniósł drabinę do drewutni....
( ten z cegły to dom sąsiadów).


zainkasował należne z napiwkiem i zapowiedział  się na grudzień.
no i teraz nie zaczadziejemy.

sobota, 20 października 2012

a mnie jest szkoda lata....

i nie przyjmuję do wiadomości, że jest jesień!
w moim ogródeczku jeszcze lato.
wprawdzie coraz go mniej, bo i ogródek jeszcze mało widoczny, ale zawsze.
w przyszłym roku będzie większy.
a oto moje słoneczne kwiaty


róża zakwitła późno, bo zmarzła zimą, ale teraz jest piękna!


nachyłek, który kwitnie od kwietnia!


osteospermum (ale nazwa!). oprócz słoneczników to najwspanialsze słoneczko w moim ogródku.
też kwitnie od końca kwietnia bez żadnych przerw.
na wiosnę kupię sobie ich kilka.


hortensja kupiona miesiąc temu, nie wierzyłam, że zakwitnie.... szczątkowo, ale zawsze:)


ostróżka wsadzona do ziemi na początku października. 
przypominam, że ja dopiero będę miała ogród. na razie jest ziemia.



aksamitka to kolejny słoneczny kwiat. też kwitnie od wczesnej wiosny, choć przymrozki nieco jej dokuczyły.


jak się dobrze przyjrzeć, to widać klucz żurawi. niestety, zanim przyniosłam aparat - poleciały gdzieś na zachód...


a czujne jak zwykle koty patrzą z góry, czy czegoś nie pominęłam.

niestety aparat mam taki jaki mam, to i zdjęcia słabsze niż na innych blogach.
i w dodatku nie wiem dlaczego tło na blogu mi schudło i takie wąskie jest.
zdjęcia wyłażą a na mniejszych nic nie widać.

sobota, 13 października 2012

bo kot imię musi mieć!

można wprawdzie wołać "ej, ty kocie", ale czy kot będzie wiedział, że to akurat do niego?
wszystkie przylecą....
zresztą i tak przylatują wszystkie, jak się woła jednego.
i bez wołania też przylatują.
wystarczy drzwi otworzyć to już się kotłują.
znaczy się - będzie żarełko jak nic!
albo kizi mizi.
i wszystkie pchają się pod nogi.
fajnie jest, kiedy się akurat po schodach idzie w dół.
zastanawiam się gdzie one siedzą (mam podwórko, że tak powiem gołe, pod płotem tuje rosną tylko, ale to na razie) .
no nie ma się gdzie kot schować a potem w tempie rakiety wpadać na schody....
nie wiem jak one to robią.
bo jak do swojego domu galopują to akurat wiem. wiem kiedy. wtedy, gdy bożenka miską na ganku stuknie.
tylko gapa nie biegnie, jeśli akurat na kolanach siedzi. bo wie, że nie ma po co.
to psy zjedzą te dwa ziemniaki co z obiadu zostały...
poza tym to koty bardzo dobrze wychowane. zanim podejdą do miski - przychodzą do nas się przywitać.
oprócz jednego....

ale do rzeczy:
 dla własnej, człowieczej przyjemności ( bo kotu to ganc pomada ) koty imiona mają.
pierwszy raz od nie wiadomo kiedy, we wsi koty mają imiona!
i przedstawią się w takiej kolejności w jakiej do nas przyszły.



berecika zastaliśmy w naszej piwnicy pewnego zimowego wieczora.
to był pierwszy kot który został nakarmiony i ostatni, który dał się pogłaskać.
 ulubieniec pracusia.
jedyny chłopak w tym towarzystwie.
ma przechlapane w związku z tym...



elektryk to koteczka. imię dostała ze względu na swoje predyspozycje i zamiłowania, oraz naszą nieznajomość kociej płci.
godzinami  potrafi siedzieć....
na słupie elektrycznym....
oraz zawsze ma coś do powiedzenia. na różne tony i tematy. mój wnuk nazwał ją "doda"....


tofinka to osobna , niekończąca się historia.
gdy była malutkim kociakiem, wyciągnęłam ją z psiego pyska.
a ona uznała, że jestem jej własnością. tłucze koty, które ja głaszczę.
uczę ją grzeczności, ale i ja oberwałam....
to kociczka która wiecznie się gdzieś spieszy. i ma w związku z tym tylko jedno umalowane oko.
i to krzywo...


szarotka - szarusia, to kot - odkurzacz. wciąga w siebie niesamowite ilości jedzenia i nigdy nie ma dosyć.
od jabłuszka poprzez inne dziwne rzeczy (gotowany seler) do psiej karmy.
uwielbia szarlotkę i lukier...
oraz jest jedynym kotem, który zamiast najpierw się przywitać ze mną wita się z miską.


no i gapa. gapę trochę znacie. ostatnio z nikłym skutkiem leczę ją z kociego kataru.
poza tym tylna łapka jej spuchła i kuleje. jak ją znam to z czegoś spadła...
gapa przeszła pod siatką na nasze podwórko ostatnia.
moja ulubienica...




czwartek, 11 października 2012

a to było tak...

przeogromnie dziękuję wszystkim za trzymanie kciukasów.
okazuje się, że to bardzo pomocne jest!

wróciłam i w sumie jestem zadowolona, ale tak nie do końca.

by - passy mam czyściutkie, drożne, ale nadal nie wiadomo skąd te bóle.
pan doktor zapytał mnie uprzejmie czy z tym bólem da się żyć....
no da się, do wszystkiego można się przyzwyczaić - tylko po co?
ale z drugiej strony jeśli mam następnych kilka lat (NFZ i jego terminy) spędzić na poszukiwaniu przyczyny, to ja na to kicham!
będzie tak jak jest i trudno.
najwyżej nic nie będę robiła.
znaczy będę siedzieć na kanapie i....pachnieć:)
z wagą jakoś się dogadam.

najważniejsze się wyjaśniło na moja korzyść.

a szpital o matkomojakochana!
cacuszko pod każdym względem.
czysto, smacznie, telewizor na sali jak kto chce (oj wcale nie na żetony)!.
panie pielęgniarki, nie dość, że przecudnej urody dziewczyny, to jeszcze bardzo miłe i profesjonalistki w każdym calu!
pani doktor - jak z żurnala - młoda, śliczna i mądra kobitka.
o panach doktorach nawet nie wspomnę, bo jeden przystojniejszy od drugiego.
w dodatku sympatyczni, pogodni i wszyscy, słuchający co pacjent mówi.

i to pacjent w takim wieku, że ja to przy nich szczyl jestem!
średnia około osiemdziesiątki.!

a wiadomo jak ludzie lubia opowiadać o swoich chorobach

no, a te kobitki z mojej sali, obie 84 - letnie  rozrywkowe jakie!
ja, unieruchomiona na cały dzień po badaniu (mówiłam, że inwazyjne?), mało się ze śmiechu nie posikałam jak one zaczęły swoje opowiastki.
 w dodatku musiałam pamiętać, że mi nie wolno ruszać lewą ręką i prawą nogą!
a, że obie panie lekko głuche były, to wychodziły z tych rozmów takie perełeczki, że ja to chyba nagrywać powinnam.
i skakały obie nade mną jakbym niemowlęciem była.
chodzące były, to mogły choć wcale nie musiały.

a to pić, a to podusia, może wyżej, może niżej, zawołać siostrę?
nie? to spij dziecko, odpoczywaj, my cichutko będziemy....

żeby nie fakt, że bolało jak diabli przez 12 godzin, to pomyślałabym, ze na dobrych wczasach  jestem...

a rano o 6.15 pobudka na badanie ciśnienia...
samo życie....szpitalne.

a po obiadku i kolejnej wizycie pana doktora do domku!
i, mam nadzieję, że pomimo całego komfortu, więcej tam nie wrócę.

*****************

jak wracaliśmy krążyły nam nad głowami niezbyt regularne klucze gęsi , kaczek i żurawi.
dziś na polach słychać żurawie . wygląda na to, że nigdzie się nie wybierają.

niedziela, 7 października 2012

czy naprawią w iławie to, co skopali w warszawie?

pietra mam... może nie powinnam, ale mam.
daty mi się źle kojarzą i w ogóle...
9 października ubiegłego roku,
 4 miesiące po zawale,
 źle oszacowanej koronografii, założeniu stenta - wylądowałam znowu w szpitalu, bo miałam silne bóle wieńcowe.
w szpitalu w podwarszawskim aninie.
na kardiochirurgii.
tam zapadła decyzja o by-passach.
no i założyli mi te by-passy w czasie 14 godzinnej operacji .3 sztuki.  w trakcie miałam dwa zawały....
czyli razem trzy...
normalnie operacja trwa 4 godziny.
nie powiedzieli mi o nich, o tych zawałach.
ściemnili, że tak długo, bo coś tam, coś tam.
nie monitorowali mi tych by-passów podczas operacji.
podobno, gdyby był monitoring, napisali by o tym w wypisie.
jednym słowem robili wszystko "na czuja"....
bóle wieńcowe mam cały czas, nawet przy minimalnym  wysiłku .
i właśnie dlatego, po konsultacjach, zapadła decyzja o by-passografii...
i boję się, że mi powiedzą, że mam zapchane oba żylne by-passy i żyję tylko na tym jednym, plastikowym.
żylne, takie, jakich  już od dawna nigdzie się nie wstawia - w aninie owszem.
i, że nic się nie da zrobić.
bo by-passy są zapchane od operacji.
bo nikt tego nie monitorował właśnie.
i, że zostanę taka zdechła do końca życia.
które może być krótkie, bo jeszcze na dodatek dwa miesiące temu wykryli u mnie rozedmę płuc.

i termin mam właśnie na 9 października, we wtorek.
no w mordkę jeża, czy to przypadek?
czy do trzech razy sztuka???
nigdy w życiu nie chorowałam aż do ubiegłego roku.

**********************

czytałam artykuł który podaje statystyki. wynika z nich, że na raka piersi umiera jedna na 25 kobiet.
jedna kobieta na trzy pada ofiarą chorób układu krążenia...
a jednak każda z nas bardziej boi się gada, zapominając o swoim sercu...

tylko jakoś mało się mówi o tym drugim, 
i nie ma żadnej chyba profilaktyki póki co.
a serduszko coraz słabsze i nikt o tym nie wie....

a ja?

 nie potrafię być taka dzielna jak tych kilka kobiet piszących blogi i walczących z rakiem.
kilka miesięcy nieustającego bólu po operacji skutecznie mnie z tej dzielności wyleczyło.
boję się...


piątek, 5 października 2012

sąsiedzi...podsłuchane zza płota....

- grzeeeeeeeeeeeeeesiek!!! woła bożenka. a jak ona woła, to umarłego podniesie.

- coooooo????? - pyta po jakimś czasie grzesiek

- chcesz kawy??? - bożenka

- a bo jo wiem??? - po dłuższej chwili grzesiek

- w domu czy w ogrodzie??? - bożenka

- a bo jo wiem??? - długa przerwa w czasie której bożenka przegania kury z ogrodu .

- wszystko jedno - grzesiek

- jak ci wszystko jedno to se sam zrób, ty nimoto!!! - bożenka

 

wtorek, 2 października 2012

samoobsługa...




wgląda na to, że nikogo nie ma w domu, można pobuszować...
i tak nikt nie uwierzy, że ja na stół wskoczyłem.
 mówią, że gruby jestem....


 zaraz wpadnę do tej torby. nie można jej było dokładniej otworzyć?


 no i co się tak patrzysz? nie widziałaś kota w worku?

 sucha karma dla psa...ale te kundle to dostają żarcie...
psi worek  na podłodze postawili, a nasze jedzenie stoi wysoko.

mała, wyłaź spod tej deski. widać ci ogon.

po takim jedzeniu koniecznie trzeba się napić..

no i zrobił mi się koci blog....