z cyklu: warszawskie wspomnienia...
wiesz babciu, to wioska jest - powiedziała moje wnuczka, gdy wracałyśmy z bazarku.
ponieważ nie bardzo wiedziałam czy kończy ona wątek myślowy, czy wprost przeciwne, zainteresowałam się raczej umiarkowanie.
no jest - odpowiedziałam - przecież wiem dokąd się wyprowadziłaś.
a właściwie wiocha zabita dechami - kontynuowała - ale babciu, nie o mnie chodzi, tylko o ciebie, zobacz co tu się dzieje!
na tym twoim bazarku to mydło i powidło jest.
jak w dzień targowy. i ten gwar!
no, te panie na przykład. plotkują o jakiejś amelce z końca ulicy.
no słyszysz sama " ta amelka spod 15 to trwałą sobie zrobiła i wygląda jak głupia" - zacytowało dziecko głośna zresztą rozmowę.
a ty sama przed chwilą sto dwadzieścia razy "dzień dobry" powiedziałaś.
w każdej budce rozmawiałaś ze sprzedającymi.
ja nie rozumiem, tu się wszyscy znają?
jak na wsi?
o, a ten facet w volksvagenie. trzyma blutówkę, otwiera okno i woła:
"cześć zygmunt, co u ciebie?
tak się ludzie w dużym mieście zachowują?
no i zobacz, babciu.
jest tyle przejść dla pieszych a po ulicy łażą jak chcą. nie na darmo cała rodzina mówi, jak ktoś obok pasów przechodzi, to chodzi jak po tej twojej ulicy.
o słyszysz? "cześć agatka, jaki się mały chowa?" koleżanka jakaś?
przecież ta co pyta to stara już jest a ta agatka to ze dwadzieścia pięć lat ma!
ja bym się wściekła, jakby ktoś tak za mną na ulicy wołał.
no a ta kobita?
ciągnie wózek na zakupy i wcale nie patrzy komu po nogach przejedzie.
o widzisz? tego dzieciaka potrąciła co to sam biega i nie wiadomo gdzie matkę ma.
to co ta matka? czy ona w ogóle gdzieś jest? przecież tu pełno samochodów, a wiadomo, że dzieci nie myślą wcale. i nieszczęście gotowe.
a w ogóle to ja nie rozumiem dlaczego ci ludzie to wychodzą do sklepu jak na spacer. tu postoją, tam popatrzą, poplotkują....
i tak dziwnie się ruszają. nigdy nie wiadomo, czy ten za którym idziesz nie odwróci się i nie zacznie iść na ciebie.
raz idzie do przodu, potem do tyłu, na boki, nie wiadomo po co. czy nie można chodzić normalnie?
w mojej wsi to jest w ogóle niedopuszczalne!
każdy załatwia co ma do załatwienia i nie ma sejmików - oznajmiła z godnością.
ja już w połowie jej monologu zaczęłam śmiać się aż za bardzo, a potem to już mnie zginało w pół i nie mogłam przestać.
dystyngowana dama przytrzymała mnie za łokieć i wysyczała teatralnym szeptem:
"babciuuuuu, ty się uspokój, bo ludzie na nas patrzą. i z czego ty się właściwie śmiejesz? bo ja w tej sytuacji nie widzę nic śmiesznego!
a potem to ja się gdzieś w polsce muszę wstydzić, że mieszkasz tu, gdzie mieszkasz.
bo to z twojego miasta pochodzą te wszystkie buce, co to ich nikt nie lubi.
a oni uważają, że im się wszystko należy i każdy powinien koło nich skakać.
i dlaczego właśnie ty musiałaś się tu urodzić?"
nie odpowiedziałam jej na to pytanie.
moi przodkowie pochodzą z tego miasta. od wieków. nic nie poradzę na to, że tu się urodziłam, wychowałam i mieszkałam.
choć potem porozmawiałyśmy sobie nieco na ten temat.
i muszę przyznać jej rację: moje miasto to czasami jedna wielka, paskudna wiocha.
pełna brudu i ludzi, którym się wydaje, że skoro tu mieszkają, to wolno im wszystko. ludzi, którym inni mieszkańcy przyglądają się z niedowierzaniem.
coraz więcej takich ludzi tu przyjeżdża.
i kształtują opinię o pozostałych.
oczywiście opinię jak najgorszą.
a bazarek?
no cóż, jest sercem okolicznych starych osiedli.
ale niedługo już.
zamiast niego będzie szeroka ulica. biegnąca pod samymi oknami budujących się bloków.
w których mieszkania kupią właśnie nowi, młodzi mieszkańcy mojej wsi.
mający pewność, że ich dzieci z dumą będę mogły powiedzieć, ze z tej właśnie wsi pochodzą.
wtedy to będzie prawda.
ale żadna nobilitacja.
nikt nie ma prawa czuć się lepszym od innych, bo się tu a nie gdzie indziej urodził.
pochodzenie nie świadczy o tym, jakim się jest człowiekiem.
mam tylko nadzieję, że dzieci będą o tym wiedziały.