ciąg dalszy :"jednego momentu",
"czy pani mnie słyszy? proszę pani, proszę otworzyć oczy. już po wszystkim"...
nie mogłam pozbierać myśli. uciekały, takie nieuchwytne, jak nie moje...dalekie. otworzyłam oczy, bo ktoś mi tak mówił, nie wiedziałam, że mam
zamknięte...
"spać, spać" - pomyślałam, "dlaczego mnie budzą"?
"proszę nie zamykać oczu, pani ewo, niech pani popatrzy na mnie" - męski głos był zdecydowany i mocny.
"na kogo mam patrzeć, nic nie rozumiem, dlaczego ktoś każe mi na siebie patrzeć? przecież mam otwarte oczy, nie widzę nikogo....
ten głos
cały czas mówi, nie chcę słuchać, chcę spać. bardzo jestem senna, czemu
ktoś obcy mnie budzi? budzik nie dzwonił, dlaczego mam otworzyć oczy?"
nagle
jedna myśl przeleciała mi przez głowę: "powinnam być w pracy, szłam do
pracy, to gdzie ja jestem? i co to znaczy, że jest już po wszystkim?
ale nie ważne, chcę spać, tak mi dobrze"....
"niech pani nie zasypia, proszę nie spać, proszę się obudzić! leszek, co tam się dzieje?"
"cholera, co chwilę nam ucieka"....
"mamy ją!!!".
"czemu tak wrzeszczą? już prawie spałam. tak mi dobrze było"...
otworzyłam oczy. obraz był zamglony, widziałam zarys głowy....człowieka?
"gdzie ja jestem?" - pomyślałam
"już w porządku. jest pani w szpitalu. miała pani wypadek teraz wszystko będzie dobrze".
"wypadek? jaki wypadek. przecież wypadek boli a mnie nic nie bolało. tylko te światła....przepiękne....
powoli zaczęłam widzieć coraz wyraźniej. to chyba rzeczywiście szpital. ludzie ubrani na zielono, pełno aparatury.
" a może mnie kosmici porwali" - pomyślałam w przypływie wisielczego humoru.
"gdzie ja jestem?"
- wycharczałam jakimś dziwnym głosem.
" w szpitalu. miała pani wypadek".
"jaki wypadek?"
"wjechał w panią samochód. to nie pani wina. przechodziła pani przez jezdnię, światło było zielone, kierowca podobno pani nie zauważył. dobrze, że chociaż wezwał pogotowie i nie nawiał, ale przyjechał tu za panią. kogo mamy zawiadomić?"
" a która jest godzina"? - zapytałam ni w pięć ni w dziewięć.
"ósma rano".
"o rany" o tej porze nikogo. wszyscy są w pracy i nie chcę, żeby tu lecieli na złamanie karku".
zmęczyło mnie
to długie zdanie, bardzo zmęczyło. ale czy ktoś je słyszał? czy ja to
powiedziałam, czy tylko pomyślałam? miałam taki drewniany język.
pić......
"najlepiej będzie jak ja do nich zadzwonię jak stąd wyjdę".
"jest tu pani dopiero od niedawna i jeszcze trochę pani zostanie".
"ale dziś wyjdę, prawda?"
"ani dziś,
ani jutro. poleży pani trochę u nas. odzyskała pani
przytomność dość szybko, zrobiliśmy co potrzeba, ale nie wiadomo, co może się
zdarzyć. na ten moment stwierdziliśmy złamanie nogi w dwóch miejscach, złamanie trzech żeber, i wstrząśnienie mózgu. poza tym była pani nieprzytomna.
musi pani zostać."
*************
miałam czas, żeby wiele spraw przemyśleć. swoje dotychczasowe życie
przede wszystkim. zastanawiałam się, jak to możliwe, że uciekłam grabarzowi
spod łopaty i dostałam jeszcze jedna szansę na życie. przecież w
dotychczasowym nie zrobiłam nic takiego, co musiałabym naprawić. nie
zrobiłam nic strasznego...ale też nic specjalnie dobrego..
wiele spraw, które mogły się potoczyć inaczej, było już nieaktualnych.
nie można było tego zmienić, nie zależały ode mnie..
a może to wcale nie o to chodziło? może ten wypadek był potrzebny, bo....no właśnie po co? czemu lub komu miał służyć?
co miało się stać takiego w życiu , że był konieczny?
czy musiałam prawie stracić życie, żeby coś miało się ułożyć inaczej, niekoniecznie dla mnie, ale dla moich bliskich?
bo przecież w jakimś celu dostałam od losu drugie życie.
a może....przez pomyłkę, albo....przez przypadek?
a jeśli w jakimś celu - to w jakim?
minęło kilka lat.
nadal nie wiem....
choć jeszcze dwa razy uciekałam grabarzowi spod łopaty ...w krótkim czasie...
po co?
może po to, by przykopać jeszcze mocniej?