Suwaczek z babyboom.pl

o nas, o mnie...

w mazurskiej krainie mieszkam od grudnia 2011 roku. przyjechałam tu z warszawy. oboje mieliśmy dość miasta. potrzebowaliśmy odpoczynku po pracowitym życiu... nie sądziłam, że tak pokocham ten skrawek polski...
jest piękny jak marzenie....


witam:)

moi mili....
od zawsze, czyli odkąd wiele lat temu założyłam bloga - nie używam dużych liter. ani w nazwach, ani w imionach czy nazwiskach. ci, co mnie znają od lat - wiedzą o tym. tych, z którymi się dopiero poznajemy - po prostu uprzedzam.
to nie brak szacunku, to sposób pisania:)

.....................
i jeszcze:
nie komentuję wpisów anonimowych, tylko je kasuję.
kultura nakazuje, żeby się przedstawić w jakiś sposób.
przecież nie jest trudno wpisać imię lub nick.

a to wy...

paczę na was.....

paczę na was.....

piątek, 28 września 2012

cień opadowy.....

w  życiu nie przypuszczałam, że kiedyś będę mieszkała w takim dziwnym miejscu...
o geologicznej czy tam hydrologicznej albo klimatycznej nazwie "cień opadowy".
dopiero dziecko z gimnazjum mi wyjaśniło, dlaczego u nas praktycznie nie pada deszcz.
i nie tylko u nas, ale w wielu rejonach polski...
tyle, że tam trochę inne zasady działają.
a dziecko powiedziało mi tak:
"w centralnej części pasa pojezierzy występują najniższe opady w polsce. jest to spowodowane efektem cienia opadowego. wilgotne powietrze napływające znad bałtyku zawiera ogromne ilości pary wodnej. ulega ona skropleniu nad wzniesieniami pojezierza pomorskiego i w jego okolicach. dlatego właśnie odnotowuje się tam wysokie roczne sumy opadów. masy powietrza przemieszczające się nad pojezierze kujawskie i mazurskie są mniej wilgotne w efekcie czego ilość opadów jest tam zdecydowanie mniejsza. zjawisko to nosi nazwę *cienia opadowego*."
podobno w książce od geografii jest tak napisane.
w mojej nie było.
bo 'za moich czasów' nie uczono o takich zjawiskach.
albo nie doczytałam.... 

no, ale ja do gimnazjum nie chodziłam.
 a w ogólniaku to może akurat na tej lekcji byłam na wagarach?
nie przepadaliśmy za sobą z panem profesorem i unikaliśmy się... 

za to teraz wiem dlaczego deszcz padał u nas w tym roku pięć albo sześć razy....
i to taki jak przy byle jakim katarze...
sucho wszędzie a tam, gdzie cień opadowy zamieszkał to już susza całkowita!
no i jak tu oszczędzać wodę???
a roślinki?
a mycie?
w jeziorach od ubiegłego roku podobno ubyło średnio 50 cm wody.
to ogromna ilość.
te głębokie dadzą radę, ale te płytsze?
szkoda....
cień opadowy....powinno być chyba "cień-ko z opadami". 

***********  

a ja żegnam się weekendowo, jadę na drugi koniec mazur aż w okolice ełku.
podobno tam ma lać....







tym się na ogół kończy.
postraszy, postraszy i gna gdzieś dalej.....

poniedziałek, 24 września 2012

filip...


oprócz podwórkowych, sąsiedzkich kotów, mamy jeszcze kota z miasta.
kocisko słusznych rozmiarów i w wieku również słusznym, bo w tym roku kończy 19 lat.
znowu przypadek sprawił, ze go mamy....
po odejściu mamy pracusia, filipek został sam jak palec.
w dodatku niesamowicie gruby, ważył około 15 kilogramów.
chorował na wszystkie kocie i ludzkie choroby ( tak twierdziła mama pracusia).
ciągle była z nim u weterynarza.
biedny kocina....
jakiś czas, bardzo krótki, filip mieszkał sam, my jeździliśmy tylko go karmić i sprzątać kuwetę.
przyszedł jednak czas, kiedy nie dało się krążyć po warszawie, przeważnie w godzinach szczytu i to jeszcze po przekątnej...
w dodatku żal było nam kota, bo nagle został sam bez swojej ukochanej pani.
zabraliśmy go.
samo przewiezienie to był horror!
nie mieliśmy odpowiedniej klatki, był środek zimy, kot wyrywał się, drapał i wrzeszczał wniebogłosy!
jakoś się udało.
pracuś prowadził samochód a ja walczyłam z kotem, który usiłował wyskoczyć z jadącego samochodu.
nikt nam nie powiedział jak transportować kota - olbrzyma...
w ogóle żadne z nas nigdy nie miało kota!
w domu kot schował się za łóżko i został tam przez dwa czy trzy dni.
je jadł, nie pił, nie korzystał z kuwety.
potem powoli zaczął się przyzwyczajać i oczywiście chudnąć.
dietka była a nie karmienie kilka razy dziennie najróżniejszymi frykasami.



filip robi wrażenie ogromnego, zwłaszcza przy tych małych kotach, ale prawda jest taka, że schudł około 7 kilogramów, nic mu nie dolega, na nic nie choruje.
nie potrzebny mu weterynarz.
tylko stara skóra się niestety nie wchłonęła i widać wiszące płaty.
ale co tam! kot zbudowany jest jak kulturysta: bary olbrzymie, talia szczupła.
a chód modelki na wybiegu, hahhaha!

nasze kocisko nie bardzo lubi podwórkowe koty. nie zaprzyjaźnia się z nimi, omija je.
chyba na dobrą sprawę nie ma pojęcia co to za stwory:)
a to zdjęcia jego i kociej czeredy.










i to by było na razie tyle...
no i o kotach będzie jeszcze nie raz!

czwartek, 20 września 2012

jak gapa żywopłot sadziła....

oto gapa


gapa jest kotem ciekawym świata przez co wpada w różne tarapaty.
 najczęściej dostaje wciry od innych kotów
tak na wszelki wypadek..
jako towarzyszka spacerów jest niezrównana!
a jeśli tylko coś się dzieje w ogrodzie czy na podwórku - gapa jest natychmiast.!
zwarta i gotowa!
 poza tym gapa jeszcze do niedawna była dwukolorowa.
tak, jakby weszła do pojemnika z czarną farbą a wyszła z pojemnika z brązową.
teraz się to wyrównało.
ale ad rem!

no nie wiem... chyba niezbyt dokładnie zasypałeś ten dołek.


teraz chyba trochę lepiej...potrzymać? 


jak kot nie dopilnuje, to ludzie nic dokładnie nie zrobią! 


no, no!ostrożnie! czytałeś, że korzenie maja być prosto! 



uff, nareszcie można odpocząć. bez nadzoru to ci ludzie nic nie potrafią zrobić! i czy oni myślą, że im z tych badyli żywopłot wyrośnie???



cuda wianki...

ale się dzieje...
dziś w nocy, jakoś tak około drugiej chyba, napisał się post....
to znaczy może nie tyle "napisał sam", co zrobił mi zbitkę.
połączył dwa tytuły: pierwszy i drugi, jako tekst dodał pół zdania z pierwszego posta i wszystko to
blog opublikował. 
dziękuję bardzo osobom, które to skomentowały, bo prawdopodobnie uznały, że coś ze mną nie tak. poniekąd miały rację, ale akurat nie w tej sprawie. 
w nocy spałam i nie kombinowałam na blogu.
lexi, paczucho i brunecie
dziękuję wam, że grzecznie żadne z was nie powiedziało "co tę babę porąbało!? co ona napisała?!"
a może po cichu tak pomyśleliście?
i to byłaby właściwa reakcja, hihiihihi:)


wtorek, 18 września 2012

bo kotów się nie karmi!!!

moja skądinąd bardzo sympatyczna i jedyna sąsiadka zza płota była szczerze zdumiona i oburzona.
- kot jest po to, żeby łowić myszy a nie po to, żebym ja mu jeść dawała!!!
z kolei mnie szczęka opadła....
- jak to - zapytałam, przecież ty masz  10 kotów, to ile tych myszy musiałyby nałowić, żeby się najeść?
- a kto ci powiedział, że one najedzone mają chodzić? one mają być głodne, bo wtedy są łowne.
- no, ale przecież - nie dawałam za wygraną - zobacz jakie to chudziny! i do kotów jakoś mało podobne...takie długie...
- popatrz, ten z czarnym łebkiem -  kontynuowałam - przecież on wygląda jakby był  zszyty z kilku rodzajów skórek. każda z innego zwierzaka...
a ogony mają jakieś długaśne bardzo....
bożenka spojrzała na mnie z ukosa:
 - no takie jakieś mało udane one....
zapaliło mi się światełko!
- a powiedz ty mi sąsiadeczko, my tu tak na odludziu mieszkamy,  to te koty  się chyba między sobą rozmnażają, co? 
i genetycznie są do bani, prawda???
- no nie, czasem jakiś obcy kot tu przyjdzie....
bożenka już nie patrzyła tak hardo jak wcześniej.
- jasne, przyjdzie... a nie pomyślałaś, żeby te koty wykastrować, wysterylizować?
albo przynajmniej kociczkom tabletki antykoncepcyjne załatwić ?
- a ty myślisz - obruszyła się bożenka, - że ja to za darmo dostanę?
i coś ty wymyśliła, nic kotom nie będę wycinać, bo zrobią się leniwe a myszy będą buszować ile wlezie.
i jeszcze będę za nimi chodziła, no, za tymi kotami, żeby sobie opatrunków nie pozrywały, co???
jeszcze rozumu nie straciłam!
- no to powiedz mi,  ten jeden czarny - czemu on nie chodzi tylko ciągle leży?
aj, bo to się takie słabe urodziło, że nawet mleka mu dawaliśmy trochę...
a tak jeden zdechnie będą inne...
******
ta rozmowa miała miejsce w lutym chyba.
od tamtej pory dokarmiamy koty, a one przeniosły się do nas.
częściowo, bo i u siebie bywają, nocują tam.
a u nas myszy w piwnicy nie ma, choć było ich sporo.
czy bożenka ma w stodole? nie wiem, nie pytałam.

teraz jest "tylko" 5 kotów. pozostałe zginęły w niewyjaśnionych okolicznościach, w tym kotka, która miała 2 - miesięczne młode. kociaki też zginęły, pewnie z głodu.
 włóczące się psy, ptaki drapieżne, lisy zrobiły swoje...

nie potrafię przyzwyczaić się do takiego stosunku do zwierząt.
żal mi ich i dlatego chronię je jak mogę.
wiem, że pewnego dnia jedno z tej piątki wyjdzie w pole na polowanie i nie wróci.
przerabiałam już to kilkakrotnie.
bardzo zżyłam się z tymi kotami, lubię je, każdy jest inny, każdy ma inny charakter.
i, poza plecami bożenki,  robię jej wredną, krecią robotę.
trudno, więcej kociaków nie będzie!

to zdjęcie zrobiłam, jak jeszcze sześc kotów było....

sobota, 15 września 2012

mazurska kraina....

niemal od zawsze w naszych rozmowach pojawiał się wątek  "zamieszkania daleko od ludzi".
wielkie miasto zmęczyło nas oboje, potrzebowaliśmy odpoczynku, ciszy.
takie to było marzenie....ciche i takie nie do spełnienia....
choć pracuś mówił: "zobaczysz, na pewno tak będzie".

tyle, że ja  ja pewnego pięknego dnia miałam zawał....
paskudny zawał.
ale wyszłam ze szpitala zdrowiutka . pełna życia i pełna nadziei...
tak myślałam...
jednak życie miało inne plany wobec mnie.

 kiedy pieniądze "spadły nam z nieba" marzenie mogło stać się realne.
zaczęliśmy szukać. 
wiedzieliśmy, że  chcemy mieszkać blisko wody, blisko lasu i niekoniecznie blisko ludzi.
chcieliśmy kupić duży dom, najlepiej częściowo do remontu,ale taki w którym można zamieszkać od zaraz. chcieliśmy go po swojemu urządzić i odrestaurować.
jakie to trudne...
pewnie gdyby nasza gotówka była nieograniczona, to wszystkie pomysły mogły by stać się realne.
obejrzeliśmy kilkadziesiąt domów.
przejechaliśmy tysiące kilometrów, przeważnie powstającą wtedy autostradą a-7.
nic nie pasowało...
jak siedzisko było do zamieszkania (piszę o izbach) - to dachu prawie nie było...
a jak był nowy dach - to reszta..... ech, szkoda gadać...
jeśli dom był cudeńko, to podwórko jak pudełko zapałek a wokół, na wyciągnięcie ręki, wścibscy sąsiedzi.
ja nie wiem jak w ogłoszeniach można pisać cuda - wianki, przecież kupujący przyjedzie, zobaczy i....nie kupi.
i wkurzony odjedzie, bo cały dzień zmarnowany.
jeden z domów przez nas oglądanych stał dosłownie w 1/3 na szosie.
horror!
wreszcie pani agentka, po pokazaniu nam kolejnego domu na który już właściwie byliśmy zdecydowani powiedziała:
"namyślcie się jeszcze a tymczasem pokażę wam coś innego zupełnie. jest to wprawdzie powyżej kwoty przez was określonej, ale zobaczcie. w dodatku napijemy się dobrej kawy"...
pojechaliśmy, dosłownie przez pola i lasy prawie urywając resory....
i to był strzał w 10, choć jeszcze się zastanawialiśmy, bo jednak kasa duża.
ale im dłużej się zastanawialiśmy, tym bardziej upewnialiśmy się, że to jest właśnie to!
dość duży dom, gotowy do zamieszkania.
śliczny!


i tak kupiliśmy domek a ja wylądowałam w szpitalu.
trzy by - passy i dwa zawały podczas operacji.
ale przeżyłam, choć ciężko było podobno.
jestem "dziwnym przypadkiem" i jednocześnie bardzo nietypowym, jak piszą moi "znajomi" z forum, będący po takich lub podobnych przejściach.

nigdy nic nie jest dane na zawsze. zwłaszcza zdrowie...
bez reszty można się obyć, teraz to wiem.

dwa miesiące po mojej operacji pracuś i chłopaki zapakowali nasze meble i rzeczy na wielką ciężarówę
i wyprowadziliśmy się do naszego domu.
daleko od rodziny.
daleko od znajomych.
daleko od lekarzy.
daleko od ludzi....
była zima a my nie mieliśmy pojęcia o zimie na wsi.
w dodatku ja , po ciężkiej operacji nie mogłam robić zupełnie nic.
to było jak obóz przetrwania.
daliśmy radę ze wszystkim, choć ja miałam kilka dołów, ale to podobno normalne po tej operacji.

teraz krok za krokiem zbliża się kolejna zima.
tyle tylko, że my już jesteśmy "zaprawieni w bojach".
nic nie jest dla nas "nowe".
mazurska kraina to nasz dom. piękny i ukochany dom.
tu czujemy się najlepiej i na prawdę u siebie.




a to jest nasz domek z duszą:)








środa, 12 września 2012

ufffff.....

oj napracowałam się, napracowałam!
nie ma to jak niekumatemu humaniście dać techniczną robotę.
ale udało się, to najważniejsze.
ogromnie trudno było.
ale oznajmiam uroczyście, że 12 września o godzinie 22.19 zamieściłam chyba ostatni (?) element bloga.
nie wszystko jest dopracowane, nie wszystko jest tak jakbym chciała, ale jak na moje mierne możliwości i tak dużo zrobiłam.
sama!!!
może w trakcie pisania ktoś mi coś podpowie, nauczę się czegoś nowego?

a po tej notce zacznę już pisać normalnie po kolei i zupełnie inaczej niż na onecie.
koniec z polityką, nie wolno mi się denerwować.
uprzedzam, będzie nudno....